2012 Morskie GPP Łeba 24-25.11.2012
W rozegranych na Morzu Bałtyckim zawodów Grand Prix Polski - połów z kutrów startowało kilku reprezentantów naszego koła.
Najbardziej powiodło się Piotrkowi Kozakowi.
Na ostatnie w tym roku GPX jechałem z dużym optymizmem, ale i z pewnym niepokojem... Kadra Narodowa była na wyciągnięcie ręki, ale... No właśnie. Trzeba było „tylko” wypaść co najmniej przyzwoicie, czyli choć w jednej turze być w czołówce.
Wraz z kolegami z naszego klubu KONGER, w Łebie zjawiliśmy się już we czwartek wieczorem. Na piątek zaplanowany mieliśmy trening. Aura na szczęście dopisała i nie było żadnych przeciwwskazań, żeby już na wodzie dokonać ewentualnych korekt w sprzęcie i dopiąć wszystko na ostatni guzik. Dziesięciogodzinny rejs pozwolił na wyselekcjonowanie kilku najbardziej łownych pilkerów i przywieszek. Generalnie ryby brały dobrze, na płytkiej wodzie ( do 25 m. ), co nastrajało raczej optymistycznie.
Pierwsza tura mocno zweryfikowała mój optymizm... Pierwsze kilkanaście minut, to popis stojącego obok mnie Piotrka Nowakowskiego z Siódemki. W kilku rzutach ma dublet i trzy pojedyńcze, wymiarowe dorsze, podczas gdy wszyscy dookoła łowią maksymalnie dwie sztuki. Ja mam jednego pięćdziesiątaka i drugiego ok 40 cm. Do przejścia doławiam jeszcze dwa i z czterema rybami jestem w tak zwanej czarnej d.... . W drugiej części tej tury mam niby dobre stanowisko, prawie na rufie, ale zupełnie nie mogę się wstrzelić w rybę. Sąsiedzi doławiają systematycznie, ja mam krótkie, albo podhaczone... Powtarzam swój wynik z pierwszej części i w sumie mam osiem ryb. Daje mi to 10 lokatę w sektorze i boję się, że to koniec szans na kadrę. Okazuję się jednak, że cała czołówka połowiła marnie. Jedynie Marabut stanął na wysokości zadania i wygrał swój kuter. W klasyfikacji spadłem o kilka miejsc, ale różnice punktowe są minimalne i nie wszystko jeszcze stracone.
Drugiego dnia na kutrze mam między innymi Mistrza Polski Krzysia Sosnowskiego, Marabuta, Michała Kujanka, Dionizego i jeszcze kilku zawodników z czołówki kraju. Niby ciężko, ale... jak się chce walczyć o najwyższe trofea, trzeba umieć wygrać z każdym. Zaczynam od rufy. I znów się męczę. Nie mam szczęścia. Wyjmuję jednego dobrego i kilka krótkich. Koledzy dookoła odwrotnie. Mają po dwa – trzy dobre i najwyżej po jednym króciaku. Wreszcie i ja doławiam wymiarka, potem znowu długo nic. Marabut też nie może zapunktować. W końcu wstrzelił się w ryby i na kutrze od razu zrobiło się głośno. U mnie cały czas pusto. Wyjmuję kolejnego krótkiego, potem jeszcze jednego. Są, ale coraz bardziej schodzimy z ławicy. Daleki rzut – może jeszcze sięgnę i wreszcie trafię dobrego...? Pilker dochodzi do dna, przytrzymanie i... jest. Tym razem czuję, że raczej będzie dobry. Byle tylko nie podhaczony... Kilka minut emocji – w końcu wziął z daleka i mam rybę pod burtą. I tu niespodzianka. Bardzo miła. Zamiast jednej widzę dwie sztuki. Podbierak, winda i dobry dublet jest mój! Oba śliczne – 48 i 49 cm, zapięte prawidłowo... Za chwilę sygnał do przejścia. Mierzenie i do przerwy jestem trzeci. Czyli nie jest źle. W drugiej połowie tury łowię na środku prawej burty. I znowu marnota. Sporadyczne brania i na dodatek maluchy. Dziób co jakiś czas wyjmuje dobre. Punktuje Michejasz, Marabut, słyszę zza pleców radość Dionizego, kątem oka widzę, że Krzysiek Sosnowski na jednym napływie, z pod burty wyciąga kilka sztuk... I to wreszcie wyrywa mnie z odrętwienia. Zmiana zestawu. Zakładam pilkera, na którego na treningu miałem kilkanaście ryb, w przywieszkę wierzę i zostawiam tę, która była. Puszczam pilkera przy burcie, zatrzymuję go dwa metry nad dnem i ... jest uderzenie. Wiem, że to bardzo ważna ryba. Staram się holować bez emocji, ale wiadomo jak jest... nerwy, nerwy, nerwy... Wreszcie widzę dorsza, jak błyska brzuchem kilka metrów pod powierzchnią, jeszcze chwila i jest moja. Na pewno dobra. Kolejny rzut, nieco dalej od burty – łowimy na odpływie, przytrzymanie i sytuacja się powtarza. Tym razem mam wątpliwości, czy jest wymiar. Jest taki „zawodniczy” - chudy, ale dość długi. Z „pewną dozą nieśmiałości” kładę go na miarę i... jest wymiar! Całe 40,5 cm... a tak się bałem. Jeszcze jeden rzut, tym razem już daleki i znowu siedzi! Niestety, po chwili już czuję, że nie będzie dobry. Po wyjęciu jeszcze się łudzę, ale niestety. Całe 37,8 cm. Sygnał i ostatni napływ. Wiem, że kilka osób ma po 6 ryb. Ten ostatni napływ, to raczej wzajemna obserwacja. Widzę zezującego Marabuta, ja też mam oczy dookoła głowy i .... słyszymy potrójny sygnał. Koniec tury, zawodów i całego cyklu GPX. Mierzenie... Kto wie, może najbardziej emocjonujący moment. Kolega ze Szczecina, jako jedyny ma 7 ryb i wygrywa kuter. Kolejnych pięciu ma po sześć sztuk. Ja też... Wiem, że nie mam żadnego pięćdziesiątaka i boję się, że przegram centymetrami... Michejasz twierdzi, że ma krótkie, Marabut też dziwnie przycichł... Janusz z Poznania ma wśród swoich sześciu dwa ładne i jest drugi na kutrze. Ryby Marabuta mierzą łącznie 268 cm, Michejasza 269, Henia Jarosiewicza 267 cm... i przychodzi czas na moje. Jest 276 cm! Mam trójkę. Na kutrze wygrałem ze wszystkimi, którzy byli przede mną na liście, zostało jeszcze trzech do ogrania „korespondencyjnego”, z innych kutrów. Wiadomości telefoniczne jakie otrzymuję jeszcze na kutrze są dobre, ale wolę poczekać na oficjalne wyniki, niż się cieszyć, a potem rozczarować. Dwie godziny obgryzam paluchy i czekam. Liczę. Kombinuję... Niby powinno być ok, ale mimo wszystko napięcie jest ogromne. Wreszcie telefon. Marabut. Odbieram i słyszę gratulacje. Jestem dziesiąty i mam Kadrę ! Gęba mi się cieszy, emocje odpuszczają... Jest dobrze. Rok pod względem wędkarskim udał się świetnie. Mam mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski w drużynie i Kadrę. I przyszły rok startów w koszulce z orzełkiem na klacie... Jestem spełniony wędkarsko. Radość jest tym większa, że w pierszwej dziesiątce GPX jest aż czterech zawodników z naszego Okręgu – mój klubowy partner Krzysztof Sosnowski – drugie miejsce, Andrzej Rudnicki jest trzeci, Marabucisko ma siódme miejsce, no i ja dziesiąte.
W przyszłym roku Mistrzostwa Europy w Łebie, a apetyt podobno rośnie w miarę jedzenia... :)
P. Kozak
Od lewej:
Krzysztof Sosnowski, Andrzej Rudnicki, Piotrek Ziółkowski – Marabut i Piotrek Kozak.